Fanny Dittner i wielka afera (cz. 2)

Oto druga część historii Fanny Dittner, właścicielki lwowskiej szkoły dla dziewcząt z czasów przed I wojną światową oraz bohaterki jednej z najsłynniejszych afer lat dwudziestych. O początkach jej działalności oraz o tym, dlaczego w ogóle ta postać pojawia się wśród tekstów łańcuckiej Czytelni Zbiorów Regionalnych, przeczytacie TUTAJ.

Pojawiła się znikąd, z ogromnym tupetem i znajomościami, wspierana przez zaborcze władze wojskowe. Twierdziła, że w jej żyłach płynie krew angielska, że jest nieślubną córką ważnego austriackiego arystokraty, bezpodstawnie tytułowała się "von" i "de", tworzyła własną historię na poczekaniu wymyślając i dowolnie zmieniając fakty. Kochała koty, więc wkręciła się w szeregi Galicyjskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt. Gdy w roku 1925 policja weszła do jej kamienicy przy ulicy Klonowicza, natrafiła w piwnicach na "kocie katakumby": "Dittnerówna utrzymywała bowiem u siebie przez szereg lat całą galerię kotów, a gdy który z nich zdechł, balsamowała go, oblewając jakimś pachnącym płynem i zakopywała w piwnicy" - donosił kilka lat później krakowski Głos Narodu.

proj. Czytelnia Zbiorów Regionalnych MBP w Łańcucie

Mimo braku odpowiednich kwalifikacji, Franciszka Dittner uzyskała pod koniec XIX wieku koncesję na prowadzenie żeńskiej szkoły średniej. Wiemy, że w 1911 roku uczęszczała do niej Henryka, córka Bolesława Żardeckiego, działacza społecznego, posła z Łańcuta, który często bywał we Lwowie - stolicy Galicji. 

Pensja z wykładowym językiem niemieckim nie cieszyła się dobrą opinią, co jakiś czas traciła koncesję, dość długo nie mogła uzyskać praw szkoły publicznej, a poziom nauczania nie powalał na kolana. Mimo to działała sprawnie i przynosiła właścicielce duże pieniądze. Prasa z lubością rozpisywała się o jej klejnotach, z których co jakiś czas rzekomo była okradana: "Kolię brylantową, wartości 8000 koron, o której skradzeniu z mieszkania pani Fanny Dittner, właścicielki pensjonatu, donieśliśmy przed dwoma tygodniami, znaleziono dziś rano w jej mieszkaniu, zaszytą w poduszkę" - taką notkę zamieściła Gazeta Lwowska w 1912 roku. Mniej więcej dziesięć lat później aferzystka znów zainicjowała kradzież swojej biżuterii, podobno wartej wiele milionów, żeby nie musieć oddawać jej na poczet kaucji i długów.

W 1914 roku do Lwowa wkroczyli Rosjanie. Porządzili przez kilka miesięcy, ale już latem następnego roku ustąpili wracającym wojskom austro-węgierskim. Wtedy to do komendanta miasta, generała Wojciecha Letovsky'ego, zgłosiła się niewysoka, szczupła, rudowłosa paniusia z propozycją nie do odrzucenia. Fanny Dittner zaczęła donosić. 

"Na porządku dziennym były ustne jej donosy i konferencje, na porządku dziennym protokolarne oskarżenia, wysyłka listów do różnych dygnitarzy, kłamstwa i oszczerstwa, rezultatem zaś wywożenie do obozu koncentracyjnego, wysyłanie na front bojów i skrzyp bram więziennych, a poza tym ból, smutek, cierpienie i rozpacz bezbronnych ofiar i ich rodzin" - pisał po latach Józef Białynia Chołodecki. Jego samego oraz dwóch jego synów Dittner oskarżyła o szpiegostwo na rzecz Rosjan, ponieważ jako prezes Towarzystwa Ochrony Zwierząt nie spełnił jej żądania "połapania i zgładzenia psów pułkownika ułanów austriackich, które rozdarły w stajni zabłąkanego tamże przy marcowych wycieczkach kota, faworyta Dittnerównej".

Denuncjowała wszystkich, którzy kiedykolwiek czegoś jej odmówili, nie poszli jej na rękę, nie dali się przekupić, nie zważali na jej łzy oraz groźby. A ponieważ często czuła się obrażona rozmową, gestem lub spojrzeniem spotykanych osób, to nikt kto kiedykolwiek się z nią zetknął, nie mógł czuć się bezpiecznie. 

Szybko stała się bardzo cenioną (i sowicie opłacaną) przez władze zaborcze konfidentką. Przyczyniła się do nieszczęścia ogromnej ilości ludzi, głównie polskiej inteligencji. Adwokaci, księża, urzędnicy, lekarze, politycy, literaci, inżynierowie, profesorowie, przedsiębiorcy, itd. - jeśli ktoś kiedyś nie uległ jej woli i zachciankom, nie dał się nabrać na płacz i złość, naraził się jej w ten czy w inny sposób, mógł spodziewać się wezwania do Letovsky'ego i poważnych konsekwencji. Oskarżała o rusofilstwo, korupcję, kradzieże, zdradę stanu.

Nie uchronili się przed jej donosami ani hrabia Stanisław Badeni, ani prezydent Lwowa Tadeusz Rutkowski, przez dwa lata internowany w rosyjskim więzieniu. Księżna Sapieżyna i hrabiny Skarbkowe musiały tłumaczyć się z zarzuconego im przez Fanny Dittner udzielania wsparcia rosyjskim żołnierzom.

"Kryska na Matyska" przyszła wraz z nastaniem wolnej Polski. Już w lutym 1919 roku rozpoczęło się dochodzenie w sprawie 55-letniej denuncjatorki. Została aresztowana, kamienicę przy Klonowicza zajęto na poczet kaucji, a ostateczny proces przed Trybunałem Lwowskim odbył się w lutym i marcu 1923 roku. 

Artykułów "okołoprocesowych" w prasie pojawiało się bez liku

Rozprawą żył cały Lwów, a prasa w każdym zakątku Polski relacjonowała ciekawsze wątki sprawy. Kurier Lwowski, Gazeta Poranna i Dziennik Ludowy dzień w dzień zamieszczały obszerną relacją z sali sądowej. Fanny Dittner została oskarżona o zbrodnię oszczerstwa, gwałtu publicznego i oszustwa, o przyczynienie się do skazania wielu polskich obywateli Lwowa na wygnanie, więzienie i konfiskatę mienia. Poszkodowani żądali łącznie 800 milionów marek polskich odszkodowania.

Gazeta Poranna relacjonowała proces
nadając każdemu artykułowi taki właśnie ironiczny tytuł

Dziennikarze prześcigali się w barwnych i dowcipnych opisach, portretowali wygląd oskarżonej, jej toalety oraz wywołujące śmiech i konsternację zachowanie, ale także merytorycznie przekazywali wszystko, co zostało na sali sądowej powiedziane.

Leon Żypowski informował w Kurierze Lwowskim: "Do kina już nie chodzę - tylko na rozprawę p. Fanny Dittnerównej. Żadna "Marysieńka" ani "Chimera" nie dała mi tyle rozrywki i to rzetelnej rozrywki - ile ten proces".

Gazeta Poranna, 4 marca 1923 r.

"Od dwóch dni Fanny Dittner nie zmienia toalety. Zjawia się w krótkiej czarnej sukience z pelerynką i w toczku czarnym ze złotą gwiazdą bolszewicką. Wygląda jak cyrkówka (...) Toaleta taka nie stoi w żadnym stosunku do tego, co jej właścicielka mówi o swoim rodowodzie, tj. jakoby była nienaturalną córką jednego z Habsburgów" [Gazeta Poranna, 8 marca 1923 r.]

"Wczoraj obchodziła swoje imieniny. Widocznie dlatego zjawiła się w zupełnie nowej toalecie (...) Włożyła na siebie brązowy kostium aksamitny z szeroką białą kryseczką dokoła szyi. Pod żakietem miała kremową bluzkę z koroneczkami, hafcikami i stawkami, świadczącą o swoim pochodzeniu z czasów, gdy to dziadek do babusi chodził w zaloty. (...) Dalszą dekoracją solenizantki było boa z farbowanych na brąz kotów i taki zarękawek z pyszczkiem jamnika, jak dla dzieci" [Gazeta Poranna, 11 marca 1923 r.]

Pewna siebie i dowcipkująca, za chwilę rozzłoszczona lub roniąca łzy biegała po sali sądowej, wymachiwała rękami, szeptała, krzyczała, nikogo nie słuchała i nie poważała - swoim zachowaniem Fanny przyciągała do sądu tłumy gapiów i dziennikarzy.

"Całą niemal obronę cechuje zuchwałość, zdaje jej się, że jako takiej, która dreptała przez kilka lat po komnatach carskich wolno bezkarnie oczerniać najprzyzwoitszych ludzi, a dziś lekceważyć sądy polskie. W czasie swoich zeznań często się irytuje i podnosi głos (...), żyły na chudej szyi nabiegają krwią, zmarszczki na twarzy o rudawym odcieniu potężnieją, a oczka małe, w rudo-białej oprawie, biegają jak u pewnego stworzonka" [Kurier Lwowski, 22 lutego 1923 r.]

"Na prośbę, by opowiedziała coś o swoim dzieciństwie zebrani usłyszeli, że po ukończeniu szkoły ludowej, wskutek zubożenia rodziców, musiała pójść na posadę i została boną do dzieci. Potem od razu studiowała na dwóch uniwersytetach" [Gazeta Poranna, 23 lutego 1923 r.]

Jeden ze świadków w procesie Fanny Dittner
lwowski policjant Zygmunt Stecki z rodziną.

Cały Trybunał, z obrońcą oskarżonej na czele, miał z nią "krzyż pański". Nie do końca jasnym jest, dlaczego przez dość długi czas wszyscy dawali sobie wchodzić na głowę i pozwalali na karczemne, obraźliwe oraz infantylne zachowanie austriackiej konfidentki.

"Fanny Dittner wysoce zdenerwowana popadła w irytację, posiniała ze złości i zachodziła obawa, że dostanie ataku histerycznego, zwłaszcza po momencie, gdy zerwała się od swego stolika i raptownie na stół trybunału rzuciła dwa egzemplarze "Gazety Porannej". Przezorny w takich wypadkach pan Bryś chwycił już za karafkę z wodą będąc gotowym do ewentualnego cucenia omdlałej" [Gazeta Poranna, 23 lutego 1923 r.] 

"Oskarżona podnosi się i chce świadka o coś pytać. Obrońca: - Niech pani zostawi. Oskarżona nie słucha tego, lecz zadaje świadkowi kilka pytań zupełnie obojętnej treści. Obrońca podchodzi do niej i mówi: - Już dosyć! dosyć! - ale oskarżona odpycha go ręką i dalej świadka indaguje. Głównie chce wydobyć opinię, że oskarżona nie była boną, wyraz ten bowiem bardzo ją drażni (...) Oskarżona podnosi się i chce coś mówić. Przewodniczący zwraca jej uwagę, że nie ma głosu. Oskarżona zaczyna coś mruczeć, obrońca ją mityguje, przewodniczący ponownie upomina oskarżoną, która zaczyna się kłócić z obrońcą" [Kurier Lwowski, 25 lutego 1923 r.]

Kurier Lwowski, 26 lutego 1923 r.

"Oskarżona znowu zaczęła dłuższy wywód, przyczem obraziła dr. Drągiewicza, który ma być świadkiem. (...) Przewodniczący upomina oskarżoną, lecz ona dalej mówi. Grozi jej, nic nie pomaga. Odbiera głos - nic nie pomaga. Oskarżona kilka razy w ten sposób się zachowuje. Przewodniczący znowu odbiera jej głos" [Kurier Lwowski, 1 marca 1923 r.]

"Oskarżona rzucała się przy swoim stoliku jak poparzona i ustawicznie przerywała przewodniczącemu czytanie" [Gazeta Poranna, 8 marca 1023 r.]

15 marca 1923 roku został ogłoszony werdykt. Przed budynkiem sądu zebrał się tysięczny tłum, za to Fanny Dittner nie pofatygowała się przed oblicze trybunału. Została uznana winną wszystkich zarzucanych jej czynów. Skazano ją na trzy lata więzienia, pokrycie kosztów postępowania karnego i honorariów adwokackich oraz - po odbyciu kary - wydalenie z Polski. Karę więzienia na mocy amnestii politycznej skrócono o połowę i na jej poczet zaliczono areszt śledczy. Ostatecznie Dittnerówna po procesie spędziła w więzieniu może miesiąc. Odwołała się do Najwyższego Trybunału w Warszawie, który rok później zatwierdził wyrok Trybunału Lwowskiego.

Fanny na sali sądowej

25 stycznia 1925 roku upłynął termin, w którym Fanny Dittner miała opuścić Polskę. Przypuszczam, że nikogo z Was nie zdziwi fakt, że tego nie zrobiła. Została wezwana na policję, gdzie przedstawiono jej ewentualne konsekwencje niezastosowania się do wyroku sądu. 31 stycznia przed kamienicę na Klonowicza zajechały dwa wielkie wozy meblowe. "Z chwilą zjawienia się w mieszkaniu tragarzy powstało w 8 pokojach prawdziwe piekło. Szczekaniu ośmiu psów nie potrafiło zagłuszyć przeraźliwego zawodzenia Dittnerównej, która jak oszalała poczęła biegać z pokoju do pokoju goniona przez siedem kotów. (...) W trakcie wynoszenia rzeczy zjawili się woźni podatkowi po różne podatki. Na ich widok Dittnerówna z rozwianym włosem zaczęła narzekać i płakać wzywając pomsty nieba. W rezultacie podatki zostały uregulowane. (...) Po godzinie 6 zajechały dorożki. Fanny Dittner obłąkanym wzrokiem objęła po raz ostatni zapowietrzone dzięki 15 czworonogim istotom mieszkanie we własnej kamienicy i szepcząc klątwy po niemiecku zeszła na ulicę. (...) O godzinie 7.40 wieczór przeciągły gwizd lokomotywy oznajmił niespłakanym Lwowianom, że słynna Wiedenka opuszcza na zawsze nienawistny jej gród". [Gazeta Poranna, 1 lutego 1925 r.]

Zainteresowanie prasy skazaną denuncjatorką wcale z tym dniem się nie zakończyło. Już w kwietniu Gazeta Poranna z oburzeniem donosiła, że Fanny Dittner była ponownie widziana na ulicach Lwowa. Głos Narodu w 1927 roku napisał o jej problemach finansowych i sprzedaży kamienicy na poczet długów, których narobiła we Wiedniu. Natomiast w 1931 roku, z pewną dozą satysfakcji, gazety pisały o śmierci "prowokatorki lwowskiej" w Moedlingu pod Wiedniem. Zerknąwszy do notatki zamieszczonej z tej okazji w Głosie Narodu parsknęłam śmiechem, bo wreszcie okazało się, kim był tajemniczy arystokrata, którego nieślubną córką tytułowała się panna Dittner:

Ze zbiorów Jagiellońskiej Biblioteki Cyfrowej -
jak wszystkie materiały prasowe wykorzystane w tym tekście


Komentarze