Niezapomniane Sylwestry u pani Alfredowej
Nadchodzący Sylwester jest dobrą okazją do przytoczenia fragmentu jednego z bardzo ciekawych pamiętników, które można znaleźć w Czytelni Zbiorów Regionalnych łańcuckiej biblioteki.
Mowa o dwóch tomach wspomnień Mariana Rosco Bogdanowicza (1862-1955), dworzanina, bywalca salonów, celebryty na miarę swoich czasów. O jego książkach pisałam już wcześniej, a dziś opowiem Wam trochę o nim samym.
Wywodził się z zamożnej rodziny ziemiańskiej pochodzenia ormiańskiego, od XVI wieku obdarzonej polskim herbem. Dzięki ogładzie towarzyskiej, znakomitej francuszczyźnie, zdolnościom do jazdy konnej i szermierki, a także talentom tanecznym, już w młodym wieku wszedł gładko w arystokratyczno-ziemiańskie towarzystwo lwowskie. Bywał w pałacach i dworach całej Galicji, potem przez osiem lat brylował w Wiedniu. Mieszkał w Paryżu, w Warszawie, a po II wojnie światowej w Krakowie, gdzie zmarł po długim, fascynującym życiu. Jego wspomnienia to niezwykły, pełen anegdot i bystrych spostrzeżeń obraz życia towarzyskiego i obyczajów sfer, w których się obracał.
Marian Rosco Bogdanowicz |
Bogdanowicz był na wskroś człowiekiem swojej klasy, niezdolnym do krytycznego spojrzenia na to, co się dookoła niego dzieje. Wszyscy, którzy go otaczali byli w jego ocenie dobrzy i szlachetni. Autor wspomnień nie pozwalał sobie na żadne uwłaczające plotki i złośliwości. W osobie cesarza Franciszka Józefa widział wielkiego przyjaciela Polaków, a członkowie arystokracji to niemal postaci anielskie, chodzące w glorii cnót i zasług. A już Potoccy byli przez Bogdanowicza najbardziej adorowani. Hrabina Maria Alfredowa Potocka, żona drugiego ordynata łańcuckiego, to jego bożyszcze. Pisał o niej "ostatnia wielka pani w Polsce" i zestawiał tylko z księżną marszałkową Izabelą Lubomirską.
Maria z Sanguszków Alfredowa Potocka, kopia portretu namalowanego przez Franza Xavera Winterhaltera ze zbiorów Muzeum-Zamek w Łańcucie |
Dwa tomy wspomnień tego dandysa - szarmanckiego i żyjącego w arystokratycznej bańce gawędziarza, dla którego upadek błyszczącego, roztańczonego świata salonów i pałaców musiał być traumatycznym przeżyciem - czyta się jednym tchem, a zawarte w nim fakty są bezcenne dla każdego, kto uwielbia w zimowe wieczory przenosić się w czasie i zwiedzać baśniowy świat, który kiedyś istniał naprawdę.
Zajrzyjmy zatem do tomu pierwszego, by przytoczyć fragment dotyczący Sylwestra.
"Sezon zaczynał jak zwykle Sylwester u pani Alfredowej. Wieczory sylwestrowe nie były wówczas jeszcze tak u nas rozpowszechnione jak dzisiaj [lata 30-e XX w.]. W rodzinie nie oczekiwano dwunastej godziny, aby iść spać, a życzenia noworoczne składano sobie rano. Żadne więc względy rodzinne nie stały na przeszkodzie tłumnemu udawaniu się do pani Alfredowej, gdzie o godzinie dwunastej Senegalczyk, przywieziony przez pana Józefa z polowań afrykańskich, wspaniały bogatym, wschodnim strojem, uderzał z zapałem w gong i zwiastował uroczysty moment. Ileż tych niezapomnianych Sylwestrów u pani Alfredowej spędziłem!".
To lata 80-e XIX wieku i salon Potockich we Lwowie. Po roku 1890 Rosco Bogdanowicz bywał także we wspaniałym neorenesansowym pałacu Potockich, który obecnie jest siedzibą Lwowskiej Galerii Sztuki.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarz ukaże się po zweryfikowaniu go przez administratora.