Lekcja biblioteczna

Wyobraźcie sobie, że jest styczeń w 1863 roku, sto sześćdziesiąt lat temu. Ciężko zwizualizować sobie czas, który już dawno przeminął. Teraz ludzie inaczej się ubierają, trochę inaczej mówią. Dla sporej części z nas przeszłość nie ma koloru, jest czarno-biała, jak na starych zdjęciach. Postarajmy jednak wyobrazić sobie, że ci dziwnie ubrani ludzie, otoczeni trochę innymi przedmiotami, nie znający gier video i samochodów, wbrew naszym wyobrażeniom o nich, byli dokładnie tacy sami jak my. Nie poruszali się śmiesznie – jak na starych filmach, rano nie chciało im się wstawać do szkoły czy do pracy, nie przepadali za brukselką, szpinakiem, a może cebulą. Lubili grać w gry, chodzić na spacery, czytać książki. Tak samo jak my kochali rodziców, dziadków, rodzeństwo. Wystarczy wymazać z wyobraźni pewne zdobycze cywilizacyjne i już... mamy przed oczyma dawny czas, tak samo kolorowy i wyraźny jak ten, który widać za oknem. 

160 lat temu też była zima, tak jak teraz, tylko trochę mroźniejsza i bardziej śnieżna, bo zmiany klimatyczne nie były jeszcze takim problemem. Tak naprawdę jedyną mającą znaczenie różnicą między tamtym czasem a naszym, jest brak wolności. Wtedy Polski nie można było znaleźć na mapach, bo jej nie było. Sąsiednie kraje ją najechały i podzieliły między siebie jej ziemie i Polaków na nich mieszkających. Rządzili ludzie mówiący innymi językami, oni rozkazywali, tworzyli prawo, dawali wytyczne – co wolno, a czego nie.

Wtedy, gdy już nie dało się tej niewoli wytrzymać, tacy sami jak dziś – chłopcy, dziewczęta, mieszkańcy miast i wsi – chwycili za broń, żeby pokazać zaborcy, że nie można bezkarnie podporządkować sobie innego narodu. W Królestwie Polskim pozostającym pod rządami Rosjan, wybuchło Powstanie Styczniowe. Była kiedyś taka zima... gdy ludzie ruszyli do lasów, by podjąć partyzancką walkę o wolność.

W Galicji nie toczyły się wówczas walki, ale Polacy z zaboru austriackiego pomagali powstańcom na wszelkie możliwe sposoby. W Łańcucie działał szpital, w którym dr Kazimierz Kralczyński leczył przerzuconych przez kordon rannych bojowników. Młodzież przeprowadzała emisariuszy i ochotników do okolicznych lasów, gdzie zbierali się partyzanci. Jednym z takich przewodników był niespełna dwudziestoletni Jan Cetnarski. Gimnazjaliści opuszczali po kryjomu szkoły, by przedostać się przez granicę Królestwa.

Najsłynniejszym łańcuckim bojownikiem z tamtego czasu jest Filip Sanbra-Kahane, którego perypetie powstańcze można poznać dzięki jego „Dziejom żuawa” spisanym po latach. Kahane, zanim osiedlił się w Łańcucie i został urzędnikiem pracującym w ordynacji Potockich, zdążył stracić rękę w bitwie pod Grochowiskami i zyskać przydomek „odważnego wśród odważnych”.

O nim oraz o tym, jak wyglądały lata 60. XIX wieku w Polsce i w Łańcucie rozmawiałam 24 lutego z młodzieżą ze Szkoły Podstawowej nr 4.

Niezmiennie zapraszamy nauczycieli i uczniów do kontaktu, lekcja o Powstaniu Styczniowym (rzecz ujmując ogólnie i regionalnie) cały czas jest "do wzięcia" - można się umawiać na dowolny termin w godzinach pracy czytelni.

Kontakt: 17 225-22-46 w.27 lub a.urbanska@mbp-lancut.pl






Komentarze